M.
Lubię leżeć na plecach i tak
zwyczajnie gapić się w niebo, sufit czy cokolwiek, co jest nade mną. Tak
właśnie, nie patrzeć, nie obserwować, a zwyczajnie się gapić, bez większego
celu, punktu, który oglądam czy sensu. Ta czynność, tak prosta i zwyczajna, uspokaja
mnie. Mogę leżeć tak minutami, godzinami, i jest mi po prostu dobrze. Mam to
poczucie, że nic mi nie grozi, że wszystko będzie dobrze, bo co mogłoby mi się
stać?
Czasami, gdy zamknę oczy, czuję,
jakbym leciała do tyłu. Najczęściej, gdy jestem zmęczona czy zrezygnowana,
kładę się wtedy, zamykam oczy i lecę. Zawsze mam wtedy ochotę wciąż lecieć i
nadzieję, że nigdy nie upadnę. Ile czasu można lecieć i nie upadać? A ja lecę,
lecę w tył, jednostajnie, powoli, prosto. Czuję się wolna i szczęśliwa, choć
upadek może mnie pozbawić wszystkiego, co mi zostało. Ale ja wiem, że tego
upadku nie będzie, jestem bezpieczna.
Wiem, ze to brzmi trochę jak
wyznania alkoholiczki czy narkomanki. Musiałam jednak napisać ci to, żebyś
chociaż częściowo zrozumiał to, co dziś przeżyłam. Mimo że siedzę teraz przy
kuchennym stole, to dłonie wciąż mi się trzęsą, co na pewno widzisz po moim
nierównym piśmie. Już jakiś czas temu szłam rano do baru (przy okazji- o wiele
lepiej mi się pracuje, od kiedy przychodzę do baru raczej w dzień, a nie na
noce) i zaledwie kilka przecznic od naszego mieszkania zobaczyłam ich. Stali
tam, jakby to było nic takiego, jakby nic takiego się nie działo. Gdy o tym
myślę, to może i jest w tym jakaś prawda, dla nich pewnie to nie było nic
nadzwyczajnego. Ja jednak miałam ochotę stamtąd uciec, nie chciałam patrzeć na
rodziców i K, ich syna, mojego brata, który musiał w końcu wrócić z wojny. Kto
wie, może już od dawna jest w kraju, skąd przecież ja miałabym to wiedzieć? W
każdym razie stali tam, na przejściu dla pieszych. Schowałam się w szaliku,
który miałam na szyi i przeszłam szybkim krokiem obok nich, bojąc się, że mnie
rozpoznają. Nie poznali, a ja poszłam do pracy, i choć nie zapomniałam o tym
wydarzeniu, to przestałam zwracać na nie większą uwagę.
Aż do dziś. Miałam już wychodzić
z baru, przyszła jednak dostawa. Wysłałam więc barmana, żeby pomógł wszystko
wnieść i rozstawić, sama zaś go zastąpiłam. Do baru wszedł K., trzymał za rękę
blondynkę (dlaczego to zawsze muszą być blondynki?). To na pewno był on, przez
wiele lat oglądałam go na zdjęciach porozstawianych w całym domu, poza tym
tamtego poranka też go widziałam. Zamówił dwa piwa, dla siebie i dla niej
(chyba wciąż pozostaję jedyną kobietą, która nie lubi piwa), po czym usiedli
przy stoliku i rozmawiali. Właśnie wtedy czułam się tak, jakbym leciała w tył.
Nie musiałam zamykać oczu, to samo się działo. Wiedziałam, ze upadnę, pytanie
brzmiało: kiedy?.
Wiesz, on chyba mnie poznał.
Nigdy się nie spotkaliśmy tak naprawdę, sądzę jednak ze rodzice musieli mu o
mnie opowiedzieć, pewnie pokazywali mu moje zdjęcia. Przy stoliku siedział
przodem do baru, gdy blondynka (farbowana) poszła do łazienki patrzył na mnie,
gdy zaś już wychodziłam odprowadził mnie wzrokiem. Upadłam. Nie wiem, co on o
mnie wie, nie wiem, co o mnie myśli, czy choć trochę rozumie, dlaczego musiałam
odejść, dlaczego to zrobiłam. A jednocześnie mam w sobie to dziwne poczucie, że
może gdybym do niego podeszła to miałabym brata. Jak to jest mieć brata? Tak
prawdziwie, namacalnie, tuż obok? Jak to jest- nie być samotnym na tym świecie?
Mieć kogoś, z kim łączy cię tak wiele, że żadna sprzeczka, kłótnia czy nawet
katastrofa nigdy tego nie będzie mogła zniszczyć? Pragnę się dowiedzieć, odkryć
tą prawdę, może zyskać brata, choć przecież nie mam go, choć to nie moje życie.
Boję się, że znowu upadnę.
czy ja mogę sobie wydrukować każdy list i oprawić ładnie i postawić na półce?
OdpowiedzUsuńKobieto, nie przestajesz mnie zadziwiać! :) To że uwielbiam twoje opowiadanie to już wiesz, to że kocham cię czytać, to też już wiesz, to że zazdroszczę ci stylu i łatwości z jaką piszesz wiesz od teraz.
Każdy list przynosi coś nowego i coś zaskakującego. Brat C. Hmm... mogą wyniknąć z tego różne rzeczy i mam wrażenie, że coś się będzie działo :)